Re: Jak się mają wasze dzieciaczki?

Główna Fora 3 etapowe lecenie operacyjne Drugi etap operacji Jak się mają wasze dzieciaczki? Re: Jak się mają wasze dzieciaczki?

#1571
Ola
Participant

:) Zobacz, bo to by wiele wyjąsniało.

Najtrudniej mają te dzieciaczki, które 'przeorano’ przez wąskie tętnice płucne. Często dochodzi do zwężeń i to nie tylko z komplikacji samej operacji, ale też z winy tego, kto boi sie maluszka odpiac od respiratora – to jest kluczowe, im szybciej tym lepiej, tylko trzeba miec mocne nerwy. Julka chciała zejsc z respiratora już 4 godziny po operacji, ale nie było profesora i lekarz dyżurny ją odpiał i za 10 min podpiał znowu, tylko skręcił aparat, zeby mogła choc trochę popracować własnymi siłami.

Dopiero rano przyszedł profesor i przez 20 min aparatura wyła (saturacja była ustawiona na min 80%, a tu leciało w dół do 40% i znowu do 70% i tak w kółko), ale nie dał się i od tego momentu Julka oddychała sama, a saturacje miała coraz wyzsze. :)

A jeszcze Wam napiszę jak to było z tym naszym Glennem (bo dzięki.. Bogu chyba, miała tą właśnie metodę).

Przyjechaliśmy z niskimi saturacjami samochodem. Na drugi dzień zgłosiliśmy się do zabiegowego na podstawowe badania. Wywiad, ekg, ważenie, mierzenie, saturacja… i tu się sielanka skończyła. Jeden aparat, drugi aparat, przyjechał sprzęt z IT.., na szybko lekarz, wenflon, dormikum, inne leki uspakajające, znowu dormikum, i dormikum i przy piątej strzykawie przestałam liczyć – zaufałam, bo nie wiedziałam, co mam robić. Echo w uśpieniu i na IT – zestaw p/wstąsowy pod ręką !!!! I przyszedł profesor i powiedział: 'chyba operujemy teraz’, ja już bym się na wszystko zgodziła.

Ale skonsultowali, zaintubowali ją w ten sam dzień, zrobili wszystkie wkłucia i pojechała rano na cewnik. Wróciła na respiratorze, przy zabiegu byli kardiochirurdzy i cały sprzęt, Julka była niestabilna, nie widzieli lewej tętnicy, nie było światła w shuncie. Tak dotrwała do kolejnego dnia i pojechała na operację około 8 rano. Wróciła 10:30. Jak ich zobaczyłam, to się popłakałam – no bo dwie godziny – a gdzie przygotowania – na pewno profesor ją otworzył i powiedział, ze nic sie nie da zrobić.

Juz własciwie płakałam, a wtedy prof Malec podszedł do mnie i powiedział, ze co się mażę, że tu się trzeba modlic i czekać, bo on nie daje gwarancji. Gwarancji na co? Musiałam głupio się gapić, bo popatrzył na mnie jak na wariata ( zreszta nie pierwszy i nie ostatni raz :) ). Powiedział, że już, zrobił co trzeba, bajzel tam był, powiedział, niesamowity, ale zobaczymy. ZOstaswili jej na wszelki wypadek shunt, ma klipsa na zdjeciach rtg.

:) Jak przyszedł dwa dni po operacji, to Julka miała już tylko troszkę obrzękniętą główkę, z rąk i klaty opuchlizna zeszła, nie drenowała dużo, nie było płynu w opłucnych. W echo wyszły wąskie ale progresywne przepływy i szansa na cos więcej, po 5 dniach zastawka z 4 stopia zeszła do 3. Julka zjadałą, sikała. Zrobili jej punkcje, nie założyli nawet drenów.

A potem mama beksa poskarżyła się prof Netzowi i poszła do domu z podwyższonym CRP :), lekarze z oddziału patrzyli na mnie krzywo, ale profesor Malec dał nam błogosłąwieństwo i powiedział, że to niebywałe, ze sie udało i żebyśmy nie panikowali już tak strasznie, bo teraz bedzie już tylko dobrze.

Po miesiącu przetłumaczyłam dokumentacje… oj, jak się wtedy poryczałam. Nawet się ucieszyłam, ze po niemiecku nie rozumiem nic prawie. :) Ale mamy happy end.

Dla nas Glenn to było jedyne wyjście.